Text Size
czwartek, marzec 28, 2024

www.wlochy.waw.pl

Drukuj E-mail

Kościół Katolicki przeżywa kolejny w swojej historii kryzys, tym razem manifestujący się spadkiem popularności religii katolickiej na terenie Europy. Ponieważ jednak nie da się nie wierzyć w nic to próżnię po uporządkowanych filozofią tomistyczną dogmatach wypełniają chaotyczne wierzenia w horoskopy, karmę, socjalizm, kamienie magiczne, determinizm dziejowy, 56 płci, wieloświat, kosmitów, sprawiedliwość społeczną, złowrogą rolę czarnych kotów, globalne ocieplenie, wróżki, magię itp. zjawiska nie mające żadnego oparcia ani w nauce ani w historii, ani nawet ze sobą wzajemnie powiązane.

Proces religijnej transformacji od katolicyzmu do dobroludzizmu ma olbrzymie znaczenie ponieważ wierzenia kształtują cywilizację, a więc decydują o metodzie organizacji społeczeństwa, o prawie, zwyczajach i sposobie rządzenia. Rozumiejące tę zależność elity polityczne I Rzeczypospolitej wymagały by królem Polski był katolik. Analogicznie w państwach rozbójniczych przed objęciem tronu władca musiał zostać wyznawcą prawosławia (Rosja), luteranizmu (Prusy) albo anglikanizmu (Wielka Brytania). Trudno się dziwić naszym przodkom, ponieważ pozornie drobne i niewinne wierzenie np. w reinkarnację prowadzi do dość okrutnych konsekwencji społecznych i stwarza śmiertelne zagrożenie dla życia ludzi i bezpieczeństwa państwa. Niezwykle ważne jest w co naprawdę wierzą nasi politycy albowiem to w co wierzą przesądza o tym jak rządzą.

Z ubolewaniem należy więc odnotować, że wybitni przywódcy naszej włochowskiej społeczności albo twardo trzymają język za zębami ze strachu przed swoimi dysponentami albo nie są zdolni wykrzesać z siebie myśli przekraczającej banalne i ogólnie słuszne przekonania, że trawnik powinien być zielony, woda czysta, powietrze przejrzyste a pogoda ładna. Milczą jak zaklęci unikając jakichkolwiek poważnych tematów a w najlepszym razie rytualnie i niezbyt szczerze hejtując domniemanych przeciwników politycznych, co im zresztą nie przeszkadza w dobijaniu z nimi pokątnych interesów. Toteż z wielkim zaskoczeniem zauważyłem, że za skromne 10 tysięcy PLN koalicja KO/WMDW – wzorując się zapewne na wieprzkach z „Folwarku zwierzęcego” – wymalowała na budynku miejskim przy alei Krakowskiej 107 napis:

Dobra energia to dar serca – Podziel się dobrą energią – Pomagaj nie oczekuj – Pomaganie daje radość – Kubek równowagi – Dobro daje siłę – Pomagamy nie czekamy – Dobro wraca do ciebie – Ludzie do ludzi

Zestaw haseł umieszczono na drodze do Szkoły Podstawowej przy ulicy Malowniczej w taki sposób, że większość podążającej ku źródle wiedzy dziatwy chcąc nie chcąc codziennie musi zapoznać się i przyswoić sobie wzniosłe myśli liderów Koalicji Obywatelskiej i Wspólnoty Mieszkańców Dzielnicy Włochy.

Analiza treści wciskanego dzieciom do głów przekazu nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że są to artykuły jakiejś wiary ponieważ ani wiedza powszechna ani naukowa nie zna takich bytów jak „dobra energia” czy „kubek równowagi”. Nic także nie wskazuje na to, żeby istniał na tym świecie jakikolwiek mechanizm sprawiedliwości gwarantujący „powrót dobra”, cokolwiek byśmy pod tym pojęciem nie usiłowali rozumieć. Wręcz przeciwnie, odrobina spostrzegawczości i doświadczenia życiowego wystarczy do przekonania się, że żadne „powroty dobra” z reguły nie następują, zwłaszcza w życiu publicznym i w relacjach anonimowych. Co prawda także religia katolicka zapewnia, że sprawiedliwości stanie się zadość ale ta zbieżność wierzeń jest czysto pozorna ponieważ Katechizm Kościoła Katolickiego utrzymuje, że sprawiedliwość zostanie niechybnie każdemu wymierzona ale nie na tym świecie.

Fakt, że mamy do czynienia z nową religią i propozycją nowych wierzeń potwierdzają także władze Dzielnicy. Indagowany w tej sprawie Burmistrz Włoch jednoznacznie stwierdził, że „Zarząd Dzielnicy nie dysponuje badaniami związanymi z umieszczonymi na muralu tezami”, a dyrektor SP nr 87 oświadczyła, że „Szkoła nie dysponuje badaniami naukowymi potwierdzającymi przedstawione na ścianie tezy”.

Nie ulega więc wątpliwości, że mamy oto do czynienia z deklaracjami religijnymi oraz próbą swoistej „ewangelizacji” dzieci. Narzuca się więc pytanie, który z działaczy KO/WMDW doznał objawienia i podzielił się z mieszkańcami nowymi prawdami wiary. Na trop tożsamości nowego Mahometa prowadzi okoliczność, że w imieniu rządzącej Włochami koalicji napis opublikowała Szkoła Podstawowa nr 87 przy Malowniczej na budynku m. st. Warszawy na budynku udostępnionym przez ZGN na polecenie władz dzielnicy Włochy. Z kolei na uroczyste odsłonięcie napisu Szkoła Podstawowa im. Lotników Polskich dostarczyła kontyngent zmarzniętych dzieci do wypełnienia tła, na którym fotografował się nadzorujący oświatę wiceburmistrz Sebastian P.

Sebastian Piliński ogłasza nową religię.

Wprawdzie Pan wiceburmistrz nie zareklamował się otwarcie jako źródło nowego objawienia ale tylko na skutek wrodzonej skromności i niechęci do ciągłego ogłaszania tzw. „sukcesów”. Zamknięty ciąg poszlak i zaksięgowanie kosztu malowania napisu w dziale „oświata” jednoznacznie dowodzi, że po kilkuletniej budowie wychodka w Parku Kombatantów Sebastian P. porzucił przyziemne sprawy ludzkie i odrywając się od fekaliów wzniósł się myślami ku prawdom wiekuistom: „dobrym energiom”, „kubkom równowagi” i „powrotom dobra”. Pozostaje więc tylko wierzyć, że ten mistyczny poryw przysporzy aktywowi WMDW olbrzymiego uznania nie tylko podczas wyborów ale także w zaświatach.

Drukuj E-mail

Od kilku lat każdy mieszkaniec może uczestniczyć w uchwalaniu „budżetu obywatelskiego”, także jako pomysłodawca poddanego pod głosowanie projektu. Procedura ta umożliwić ma mieszkańcom realizację celów publicznych, których potrzeby władze samorządowe nie dostrzegają lub dostrzec nie chcą.

Z punktu widzenia prawa budżet obywatelski nie jest jednak niczym innym jak tylko częścią budżetu samorządu, uchwalanego w toku zwyczajnych przewidzianych prawem procedur i wykonywanego przez prezydentów, burmistrzów i zarządy dzielnic. Władze lokalne nie mają obowiązku realizowania przegłosowanych wydatków i zdarzało się – czasem słusznie – że ignorowały głosowania budżetu obywatelskiego uznając ich wynik za sprzeczny z interesem publicznym.

Jak wynika z samej idei, „budżet obywatelski” jest rodzajem protezy mającej umożliwić mieszkańcom obejście nieudolności demokracji reprezentatywnej przez przyznanie pewnego wpływu na budżet osobom nie dysponującym mandatem publicznym. Nie ma bowiem żadnego sensu, żeby budżet obywatelski tworzyli np. radni ponieważ osoby dysponujące mandatem władzy dysponują tym samym możliwością bezpośredniego wpłynięcia na cały budżet, a nie tylko na jego malutką cząstkę określoną jako „obywatelską”.

Źródło zdrowia i urody

We Włochach – a być może i nie tylko – praktyka towarzysząca realizacji tej ciekawej idei postawiona została na głowie. Z oficjalnych danych wynika, że przegłosowane w bieżącym roku wydatki budżetu obywatelskiego prawie w 60% są wydatkami zaproponowanymi przez radnych rządzącej koalicji POKO/WMDW. Jeśli do pomysłów oficjalnie zgłoszonych przez radnych dodamy pomysły aktywistów rządzących partii to okaże się, że o co najmniej 87% budżetu obywatelskiego decydują ludzie mający wpływ na cały budżet Dzielnicy. Przy tych liczbach nie ma wprawdzie wielkiego znaczenia ale dla porządku dodajmy, że także pozostałe 13% być może zostało zagospodarowanych przez aktywy partyjne POKO/WMDW lecz faktu tego nie da się oficjalnie potwierdzić ponieważ imiona i nazwiska pomysłodawców chronione są przed ujawnieniem.

Jaki sens ma decydowanie o niemal całym (a być może całym) budżecie obywatelskim przez ugrupowania rządzące Włochami? Logika tej sytuacji ujawnia patologię koalicji POKO/WMDW. Zdecydowana większość radnych tych ugrupowań zdaje sobie sprawę, że mandat otrzymało nie z woli wyborców ale z woli decydentów politycznych zagospodarowujących emocje elektoratu. Ich rola sprowadza się więc do możliwie korzystnego sprzedania mandatu za korzyści osobiste. Rządzący radni przehandlowali więc swoje mandaty za rozmaite beneficja – wynagrodzenia z firm miejskich, korzystne decyzje o warunkach zabudowy czy prawo do pobrania łapówki za kawałek bezużytecznego złomu sprzedanego miastu jako np. „Źródełko-Poidełko - Źródło Życia, Zdrowia i Urody” (sic!) itp., itd. Przehandlowanie mandatu oznacza, że radni ci faktycznie zrzekli się władzy i mają obowiązek podnoszenia ręki i naciskania przycisku zgodnie z dyspozycjami wysyłanymi SMSem przez wpływowych gangsterów.

Co ma w tych realiach zrobić radny ze sprzedanym mandatem, nękany słusznymi oczekiwaniami wyborców? Wyborcom o głęboko zaawansowanej prostocie ducha może próbować wcisnąć, że nie jest radnym rządzącej koalicji i że zwyczajnie nie ma na nic wpływu. Nalegania przeciętnego wyborcy wymagają bardziej finezyjnej reakcji i tą reakcją jest zgłoszenie pomysłu do „budżetu obywatelskiego” i przerzucenie tym słusznych roszczeń wyborcy poza obowiązki mandatu radnego.

Chcieliśmy dobrze a wyszło jak zwykle - ta rosyjska konstatacja oddaje realia funkcjonowania budżetu obywatelskiego we Włochach. Żadna bowiem słuszna idea nie jest w stanie naprawić chorej woli suwerena. Dopóki większość wyborców kierować się będzie przy urnach potrzebą wyrażenia nienawiści, a nie wolą wyboru dobrej władzy, dopóty najpiękniejsze idee obrócone zostaną do góry nogami i służyć będą korupcji władzy a nie dobru mieszkańców.

Drukuj E-mail

Fałszywa historia jest matką błędnej polityki. Ponieważ w państwie demokratycznym wszyscy uprawnieni są do uczestniczenia w polityce, więc w interesie publicznym leży szeroka znajomość prawdy historycznej. Kto zaś rozpowszechnia historyczne fałsze, ten usiłuje zrealizować jakiś własny cel kosztem dobra publicznego. W kolejną rocznicę Powstania Warszawskiego spróbujmy więc pokrótce opisać – bez gniewu i upodobania - co wydarzyło się w tamtym czasie na terenie Włoch i porównajmy, jak te wydarzenia mają się do narracji instytucji publicznych.

W okresie okupacji niemieckiej teren Włoch objęty był działaniami 7. Pułku Piechoty Armii Krajowej działającego pod kryptonimem „Madagaskar”, a następnie „Garłuch”. Jednostkę tę założyli oficerowie z organizacji Orła Białego 22 listopada 1939 roku w nieruchomości przy ulicy Pianistów 10. Strukturą dowodził formalnie kpt. Kazimierz Lang. Wydaje się jednak że na dowodzenie jednostką znaczny wpływ miał kpt. Stanisław Babiarz i że był to wpływ istotnie przewyższający jego formalne stanowisko, ponieważ kpt. Lang znalazł się poza Związkiem Walki Zbrojnej w ramach eliminacji z wojska osób związanych z sanacją. Mimo toczącej się wojny takie porachunki polityczne w polskich szeregach prowadził gen. Władysław Sikorski, który w listopadzie 1939 przejął kontrolę nad Rządem RP na Uchodźstwie (w wyniku zamachu stanu zorganizowanego przez agentów francuskich). Ostatecznie kpt. Lang został aresztowany przez Gestapo 1 lutego 1942 r. w budynku przy ulicy Techników 4 i od tego momentu Pułkiem faktycznie i formalnie dowodził kpt. Babiarz.

W skład Pułku ostatecznie wchodziły 3 bataliony (I „Dniestr”, II „Warta” i III „Narew”) oraz wydzielone jednostki łączności, pionierów i artylerii pułkowej. Ta ostatnia – oddział artylerii "Niemen" – rozbudowana została do trzech plutonów (w tym dwóch pełnych) w celu przygotowania do obsługi dział niemieckich, które spodziewano się zdobyć na lotnisku Okęcie. Od początku lutego 1942 roku artylerzystami dowodził porucznik Romuald Jakubowski. Warto odnotować, że w jednostce służył także jego brat Zbigniew.

Czas do wybuchu Powstania wypełniły przygotowania do walki z Niemcami oraz rozmaite zadania konspiracyjne: egzekucja zdrajców i donosicieli, wywiad, zdobywanie i zakup broni, wydawanie i kolportaż podziemnych publikacji, werbowanie nowych żołnierzy etc. Część żołnierzy Pułku zaangażowana była w inne struktury Armii Krajowej, trudno więc jednoznacznie rozstrzygnąć, które działania stanowiły element funkcjonowania Pułku. Dramatyczną przerwą w rozwoju Pułku było aresztowanie przez Gestapo dowódców II batalionu oraz kpt. Langa podczas odprawy 1 lutego 1942 r. przy ulicy Techników 4.

Plan

Od początku głównym celem Pułku było zdobycie lotniska Okęcie po wybuchu powstania. Zadanie to było niezwykle ważne, ponieważ plan powstania opierał się na lotniczych dostawach broni i amunicji. Na Okęciu lądować miał także desant I Samodzielnej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego (który nota bene brał udział w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r.). Po wybuchu Powstania Brytyjczycy złamali pierwotne ustalenia. Nie tylko odmówili zgody na desant polskiej Brygady, ale na dobitkę skierowali tę jednostkę na najgorszy odcinek źle zaplanowanej i ryzykownej operacji Market Garden, w wyniku czego Brygada utraciła prawie 1/4 swojego składu (formalnie decyzję o wysłaniu polskich oddziałów na nonsensowną rzeź podjął Rząd RP na Uchodźstwie kierowany przez spolegliwego brytyjskiego agenta Stanisława Mikołajczyka. Wydarzenia te wspomina film A Bridge Too Far). Oczywistym celem ubocznym działań Pułku było także związanie jak największych sił nieprzyjaciela i wsparcie tym jednostek Armii Krajowej walczących w Warszawie.

Ostatecznie zadania dla Pułku określił rozkaz gen. Antoniego Chruściela:

Obwód XXVIIII, wzmocniony bazą lotniczą
Zdobyć i utrzymać lotnisko Okęcie oraz baraki Paluch. Zapewnić OPL rej
[Obronę Przeciwlotniczą rejonu] Okęcie przez przydzielony oddział art. plot. [artylerii przeciwlotniczej] oraz umożliwić lądowanie aparatów własnych. Uniemożliwić start aparatów nieprzyjaciela. Fabryki na terenie Okęcie zabezpieczyć.

Zadanie wykonane miało być siłami wszystkich trzech batalionów i oddziałem artylerii „Niemen” (przemianowanym na "Geometrę") dowodzonym przez porucznika Romualda Jakubowskiego. Ponadto dowództwo warszawskie wzmocniło Pułk Bazą Lotniczą „Łużyce”, dobrze uzbrojoną jednostką składającą się m.in. z pięciu kompanii, na czele której stał cichociemny płk. Jan Biały. Jednostka została taktycznie podporządkowana mjr. Babiarzowi. Istnieją poważne rozbieżności w ocenie liczby żołnierzy niemieckich i polskich. Wydaje się jednak, że obie strony dysponowały porównywalną liczbą żołnierzy, natomiast niemieckie uzbrojenie znacznie górowało nad polskim.

Plan zakładał koncentryczne uderzenie ze wschodu, północy i zachodu. Na odcinku południowym (Załuski-Paluch) pozostawiono lukę, przypuszczalnie w celu umożliwienia Niemcom wycofania się z rejonu lotniska.

Katastrofa

1 sierpnia 1944 o 8:30 mjr Babiarz wziął udział w odprawie warszawskiego dowództwa AK u gen. Chruściela przy ulicy Uniwersyteckiej. Jak twierdzi, oświadczył przełożonemu, że rozkazu zdobycia lotniska Okęcie nie da się zrealizować. Mimo wszystko otrzymał polecenie trzymania się planu i atakowania lotniska. Tego samego dnia o 14:00 na odprawie dowództwa Pułku Garłuch przy ulicy Słowiczej 8 przedyskutowano sytuację i w efekcie o godz.16ej mjr Babiarz – wbrew decyzji gen. Chruściela – odwołał atak.

Rozkaz wstrzymania ataku nie dotarł przed godziną W do porucznika Jakubowskiego. Oddział artylerii „Niemen” w niemal pełnym składzie stawił się na pozycjach wyjściowych we wsiach Zbarż i Zagościniec. O 17ej 180-osobowa jednostka wyruszyła trzema kolumnami. Po drobnej potyczce przy Alei Lotników żołnierze dotarli 250-300 metrów od pozycji niemieckich, tam rozwinęli się w tyralierę i biegiem rozpoczęli atak. Natychmiast znaleźli się w gęstym ogniu broni maszynowej. Do ognia z przodu dołączył ostrzał boczny z dwóch samochodów pancernych oraz przywiezieni ciężarówką spieszeni lotnicy niemieccy. Ponad 120 polskich żołnierzy – w tym dowódca oraz jego brat - poległo lub zostało dobitych przez Niemców po zakończeniu bitwy. Stan zwłok wskazywał, że Niemcy miażdżyli rannych czołgami.

Grób dowódcy oddziału Geometria

Następnego dnia o świcie Niemcy otoczyli budynek przy Alei Krakowskiej 173/175, w którym znajdowały się 2 plutony 3. kompanii III Batalionu. Budynek został ostrzelany i podpalony. W obronie zginęło ponad 70 polskich żołnierzy. Pozostałe jednostki rozproszyły się lub zaczęły wycofywać z pozycji wyjściowych.

Kompania „Galia” z III Batalionu została zaatakowana w pobliżu ulicy Szczęśliwickiej. Niemcy otoczyli jednostkę i rozstrzelali 35 żołnierzy w pobliskim wykopie. Część żołnierzy w zwartych formacjach lub w rozproszeniu zdołała wycofać się z obszaru. Część dotarła do Warszawy i wzięła udział w Powstaniu. Dowódca Pułku mjr Stanisław Babiarz zwiał do Ursusa i trzy lata później zmarł we własnym łóżku.

Ocena

Gdyby nie upadek Państwa Polskiego, dowodzący Pułkiem Piechoty „Garłuch” mjr Stanisław Babiarz bez wątpienia stanąłby przed sądem wojennym i byłoby ku temu sporo powodów. Mjr Babiarz złamał bowiem na polu bitwy jasno i dobitnie wydany rozkaz ataku na lotnisko. I choć Pułk nie przystąpił do wykonywania swojego zadania to w ciągu pierwszych dwóch dni na darmo straciło życie około 200 żołnierzy.

Dowódca Pułku tłumaczył się niemożnością wykonania rozkazu oraz stawieniem się na podstawy wyjściowe zaledwie połowy żołnierzy. Winą za katastrofę usiłował obciążyć swojego przełożonego gen. Chruściela opisując go charakterystycznym epitetem „nieżyciowy”.

Rozważając tę argumentację trzeba przypomnieć, że mjr Babiarz nie był wolontariuszem, działającym wyłącznie z motywacji patriotycznych, lecz zawodowym oficerem, który przez 5 lat okupacji miał przygotować Pułk do zdobycia lotniska. Jeśli uważał, że cel jest nieosiągalny powinien był ustąpić ze stanowiska. Zapewne uznał, że taki krok nie byłby „życiowy”, bo pozbawiłby go cennego żołdu.

Niezłomnie trwał więc na intratnej posadzie licząc, że jakoś to będzie i swoją postawą wprowadzał w błąd przełożonych. Kiedy perspektywa podjęcia walki zaczęła się niebezpiecznie zbliżać ostrzegł gen. Chruściela, że celu ataku nie da się osiągnąć. Przełożeni postanowili go znacznie wzmocnić: pozostawiono mu pod komendą III Batalion, który pierwotnie miał zdobywać obiekty w Warszawie. Otrzymał także dodatkowy przydział broni oraz skierowano mu na pomoc Bazę Lotniczą „Łużyce”. Jeśli tak znaczne wsparcie nadal nie wystarczało do zdobycia lotniska to narzuca się pytanie za co mjr Babiarz pobierał przez 5 lat żołd.

Fakt pojawienia się zaledwie połowy żołnierzy na pozycjach wyjściowych historycy wyjaśniają dość prawdopodobną hipotezą aktywności niemieckich patroli. Jeśli ten czynnik miał znaczący wpływ na skompletowanie jednostek to czemu mjr Babiarz ograniczył się do wstrzymania ataku a nie nakazał oczyszczania dróg z niemieckich patroli przez zmobilizowane jednostki AK? Zwalczanie takich patroli z pewnością leżało w granicach możliwości Pułku i umożliwiłoby stawienie się brakujących żołnierzy.

Z perspektywy czasu można także mieć wątpliwości czy wykonanie rozkazu gen. Chruściela wiązałoby się z tak wielkimi stratami, do jakich doszło po nie wykonaniu rozkazu. W szczególności, Niemcy nie mieliby aż tak wielkiej swobody masakrowania „Niemna” gdyby zostali zaatakowani z różnych stron i musieli bronić się przed większymi siłami.

Upamiętnienie

Pułk Piechoty AK „Garłuch” zawiódł podczas Powstania Warszawskiego: na pozycje wyjściowe nie stawiła się ponad połowa (a być może 2/3) żołnierzy, dowódca Pułku złamał rozkazy i zwiał z pola bitwy i – z wyjątkiem „Niemna” - cały Pułk zaniechał wykonania swojego zadania. Na szczęście, w historii Polski nie brak prawdziwych bohaterów i wielkich czynów zasługujących na utrwalenie w świadomości społecznej. Także postulat szczególnego uwzględnienia lokalnych postaci nie musi prowadzić do fałszów historycznych, ponieważ na upamiętnienie zasługuje chwalebne zachowanie Oddziału Artylerii „Niemen”, który spełnił swój obowiązek, wdał się osamotniony bój z Niemcami i został w 2/3 wybity. Na wdzięczną pamięć potomnych zasługuje także rodzina dowodzącego „Niemnem” porucznika Romualda Jakubowskiego. Ojciec dowódcy – oficer artylerii - zginął w niejasnych okolicznościach przed wybuchem II wojny światowej. Jego dwaj synowie Romuald i Zbigniew ożenili się w dniu wybuchu Powstania i tego samego dnia zginęli. Z kolei ich matka trafiła do stalinowskiego więzienia.

Niestety, nie udało mi się wypatrzeć żadnych nazw przypominających o „Niemnie” ani o kimkolwiek z rodziny Jakubowskich. Mamy za to we Włochach ulicę jakiegoś Batalionu AK „Włochy” – bytu najprawdopodobniej fikcyjnego - oraz szkołę im. 7. Pułku Piechoty AK „Garłuch”, która egzemplifikuje bohaterstwo Pułku osobą Henryka Chmielewskiego. Problem w tym, że ów świetny rysownik nie dotarł na miejsce zbiórki Pułku, więc nawet hipotetycznie nie mógł brać udziału w walkach.

Narracja władz Włoch na temat Powstania zakłamuje prawdziwy obraz wydarzeń. Fałsz oczywiście służyć ma interesom kluczowych decydentów, ale fałsz ma także smutne podstawy obiektywne. Bohaterowie zginęli w samotnej walce. Cała rodzina Jakubowskich zapłaciła życiem za swój patriotyzm, nie pozostawiając po sobie żadnych potomków. Ich dalsi krewni zapewne nie mogą zadbać o ich pamięć, a tym bardziej nie mają dość sił, by wyegzekwować upamiętnienie „Niemna”. Przeżyli zaś przede wszystkim ci, którzy zachowali się „życiowo”: nie stawili się na pozycje wyjściowe, przezornie nie wdali się w żadne strzelaniny lub zwyczajnie zwiali z pola bitwy. Kara memoria damnata spada nie na głowy tych, którzy na nią zasłużyli ale na tych, którzy się przed nią nie mogą bronić.

Drukuj E-mail

Kolejne dni procesu byłego burmistrza Włoch nie przyniosły takich rewelacji politycznych jak wcześniejsze oświadczenie oskarżonego Artura W. (Platforma Obywatelska) o współpracy między CBA a Komitetem Wyborczym „Kocham Włochy”. Wyjaśnienia odczytane z kartki przez drugiego oskarżonego Sabriego B. zasadniczo pokrywały się z uroczą historyjką Artura W. o wrzuconej do samochodu pożyczce. Następnie – mimo zaciekłych protestów obrońców – Sąd ujawnił i odczytał zeznania złożone przez tureckiego biznesmena bezpośrednio po aresztowaniu.

Sabri B. - w obecności swoich dwóch obrońców oraz tłumacza – zeznał wówczas, że poznał Artura W. podczas tzw. „Wigilii” organizowanej w 2018 roku w Urzędzie Dzielnicy dla przedsiębiorców zainteresowanych inwestowaniem we Włochach. Pod słowem "Wigilia" normalni ludzie rozumieją dzień poprzedzający katolickie święto Bożego Narodzenia. Tymczasem aktywiści Platformy Obywatelskiej tym samym terminem określają spotkania korupcyjno-zapoznawcze. Artur W. stręczył się bowiem zebranym na „Wigilii” ze swoją „otwartością” oraz gotowością niesienia „pomocy”. Sabri B. aluzju poniał więc natychmiast podniósł kwestię blokowania decyzji w/s warunków zabudowy dla należącej do niego działki przy ulicy Żelaznej. Szczęśliwym trafem także Wola zarządzana jest przez aktyw PO więc Artur W. zadeklarował gotowość niesienia „pomocy”. Za „pomoc” skromnie zażyczył sobie nieudokumentowaną „pożyczkę” w wysokości 200 tys. PLN. Sabri B. przymuszony obstrukcją ze strony wolskiego aktywu PO niechętnie zdecydował się „pożyczkę” zapłacić za sprawne wydanie decyzji administracyjnej. Ten sposób „załatwiania spraw” urzędowych uważał najwyraźniej za całkowicie normalny w relacjach z aktywem Platformy Obywatelskiej ponieważ po założeniu kajdanek nabrał podejrzenia, że został aresztowany za zapłacenie zbyt niskiego bakszyszu (sic!).Proces Artura W.

Zeznania złożone po aresztowaniu brzmią logicznie i spójnie, a co ważniejsze stawiają Sabriego B. w znacznie lepszym świetle niż historyjka odczytana z karteczki przed sądem. Turecki biznesmen sprawia bowiem wrażenie jednej z licznych ofiar wymuszeń rozbójniczych organizowanych przez samorządowe gangi. Czemuż więc oskarżony nie potwierdza przed sądem pierwotnego, wiarygodnego i korzystnego dla siebie zeznania? Jedyną sensowną odpowiedzią na to pytanie wydaje się strach oskarżonego przed kumplami Artura W. nadał rządzącymi nie tylko we Włochach: Sabri B. obawia się, że jeśli podtrzyma swoje pierwotne zeznania to koledzy Artura W. będą się na nim mścić przy wydawaniu decyzji architektoniczno-budowlanych. Praktycznie już odsiedziany wyrok staje się w tym momencie zagrożeniem znacznie mniejszym niż możliwe straty finansowe w kontaktach z rządzącą Warszawą Platformą.

W kolejnych dniach procesu zeznania składał były naczelnik Wydziału Architektury i Budownictwa we Włochach Leszek Mroczyński. Świadek stracił stanowisko wraz z odwołaniem Artura W. więc z nostalgią i uwielbieniem wypowiadał się o oskarżonym patronie. Wykręcał się także od odpowiedzi sądu na pytanie czy były burmistrz ingerował w postępowania w/s dwóch nieruchomości, których dotyczyć miał bakszysz od tureckiego biznesmena. Świadek sprawiał wrażenie osoby dobrze wiedzącej czego nie powinien pamiętać ale precyzyjna ocena tej kwestii wymagałaby znajomości akt sprawy. Postępowanie zaś zostało przez sąd utajnione znacznie ponad wymagania prawa. W szczególności zarządzone zostało jedno posiedzenie z wyłączoną jawnością, na którym przedstawiono najprawdopodobniej nagrania CBA dokumentujące jak Artur W. wykonywał obowiązki opłacone przez mieszkańców Włoch.

Drukuj E-mail

Przed Sądem Rejonowym w Pruszkowie rozpoczął się proces byłego Burmistrza Włoch Artura W. (Platforma Obywatelska) oskarżonego o przyjęcie łapówki za wydawanie korzystnych decyzji administracyjnych. Oskarżony nie przyznał się do winy. Twierdzi, że 200 tysięcy PLN z foliowej torebki nie były łapówką tylko pożyczką. Oświadczył, że przed spotkaniem, na którym do samochodu wpadła mu foliowa torebka z gotówką, długo naradzał się ze swoim zastępcą Sebastianem P. (WMDW) po czym pospiesznie wyjechał z Urzędu w kierunku Raszyna. Po odebraniu pieniędzy od tureckiego businessmana udał się na posesję swojego teścia. Tam pozostawił 150 tys. PLN natomiast pozostałe 50 tys. PLN usiłował zabrać ze sobą. Myliłby się ten kto podejrzewałby, że lider Platformy Obywatelskiej zamierzał oddać część bakszyszu nieujawnionemu wspólnikowi. Pan Burmistrz bowiem zapałał natychmiastowym pragnieniem zakupu samochodu za 50 tys. PLN i nie zamierzał odraczać realizacji swojego marzenia do następnego dnia. Jakoś też nie planował deponowania pozostałej kwoty na rachunku, zapewne bardziej wierząc skrytce u teścia niż polskim bankom. Na koniec Artur W. odmówił odpowiadania na pytanie prokuratora.
Tej urzekającej historii towarzyszyły ponad godzinne wynurzenia oskarżonego na tematy bezpośrednio nie związane z toczącym się postępowaniem, a mające działacza PO postawić w dobrym świetle w oczach sądu i publiczności. Wysokie sądy zwykle przerywają takie expose ograniczając się do odnotowania w protokole, że oskarżony nie mówi na temat. Wybitny działacz partii broniącej wolnych sądów zasługuje oczywiście na lepsze traktowanie niż np. byle doliniarz.
Korzystając z tej - zasłużonej w bojach o wolne sądy - swobody Artur W. zeznał m. in., że objął władzę we Włochach w 2018 roku i stwierdził „bardzo duży bałagan” w Wydziale Architektury. Postanowił więc zaprowadzić tam porządek, co wywołało niechęć urzędników. Jego reformatorskie zapędy trafiły na bierny opór. Wysyłano na niego donosy i anonimy. Obserwowały go nieznane osoby w nieoznakowanych samochodach. Śledzono go modnym programem Pegasus. A ponadto oskarżono w/s śmierci dziewczynki na Bielanach. Zasugerował, że na czele tych straszliwych prześladowań stała pewna urzędniczka związana z Komitetem Wyborczym „Kocham Włochy”, która ponoć jest „byłą a może i obecną funkcjonariuszką CBA”. W tej straszliwej atmosferze nagonki zwrócił się w sierpniu 2019 r. do posła Marcina Kierwińskiego o zgodę na rezygnację ze stanowiska ale otrzymał polecenie trwania na barykadzie do wyborów parlamentarnych.
Ten fragment zeznania tylko pozornie nie ma sensu i związku ze sprawą. Nie bez powodu trzech adwokatów starannie pilnowało, żeby oskarżony wyrecytował swoją opowieść i w tym celu wspierało go radami a nawet kartką z podpowiedzią. Żeby zrozumieć o co chodzi Arturowi W. musimy przetłumaczyć jego expose z języka polityki na język nieco bardziej ludzki.Proces Artura W.
Przede wszystkim Artur W. potwierdził – o czym wielokrotnie przypominałem od 2018 roku – że Burmistrz Włoch w obecnej kadencji faktycznie nie został wybrany przez radnych tylko wyznaczony właśnie przez wspomnianego syna rosyjskiego pułkownika. Nie wynika z tego, że patron Artura W. życzy sobie, żeby go wymieniano z ławy oskarżonych z imienia, nazwiska lub otczestwa. Wręcz przeciwnie były Burmistrz otwarcie łamie zasadę nomina sunt idiosa. Z punktu widzenia genseka PO szczytem zaś bezczelności jest fakt, że łapówkarz przypisuje swojemu patronowi winę za swój los sugerując, że uniknąłby prześladowań kaczystowskich gdyby w sierpniu 2019 pozwolono mu zrezygnować ze stanowiska. Publiczne stawianie zarzutów własnym protektorom dowodzi, że kierownictwo Platformy nie zagwarantowało lojalnemu aktywiście takiej bezkarności, na jaką liczy. Co zmusza go do przypominania, że do wymienionych nazwisk może dopisać wysokości „pożyczek”.
Dla każdego obserwatora włochowskiej scenki politycznej oczywiste jest, że Artur W. nigdy nie zamierzał zrezygnować ze stanowiska. No ale z całą pewnością przed sądem nie wytyka swojemu chlebodawcy rozmów urojonych albowiem taki wygłup nie dawałby nadziei na pozytywny odzew i pomoc w procesie. Rozmowa z patronem w sierpniu 2019 musiała więc dotyczyć czegoś innego: pozbycia się zainstalowanych w Urzędzie Dzielnicy oprawców z Komitetu Wyborczego Kocham Włochy. Taką winę usiłuje Artur W. przypisać gensekowi Platformy Obywatelskiej. Negatywna odpowiedź na propozycję eliminacji z Urzędu osłabionej konkurencji mogła natomiast być skutkiem tylko poufnych wieloletnich umów między WDW i Kochającymi Włochy a kierownictwem ochockiego Koła PO. Za dużo wspólnych interesów łączyło strony, żeby bezceremonialnie pogonić dawnych wspólników, zwłaszcza że nie wszystkie interesy zostały jeszcze sfinalizowane.
Czy skierowany do Marcina K. zarzut przyczynienia się do aresztowania ma jakieś racjonalne podstawy? Oczywiście – tak. Nie jest łatwo złapać łapówkarza na odbiorze łapówki bez pomocy sygnalisty codziennie obserwującego przestępcę. Z drugiej strony Kochający Włochy z byle powodu nie zerwaliby utrzymującego się consensusu i nie narażaliby na szwank wieloletniej owocnej współpracy na mieniu publicznym, która to współpraca rzekomo została zakłócona – jak wprost sugeruje były Burmistrz – przez donosy i funkcjonariuszkę CBA zatrudnioną w Urzędzie. Po co „Kocham Włochy” miałoby narażać lukratywne porozumienie ryzykownym wciągnięciem CBA do gry?
Poszlaki odpowiedzi na to pytania dostarcza wiarygodna plotka z końca roku 2019. Z plotki wynika, że po aresztowaniu Artura W. pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PO i lider ochockiej Platformy Jarosław S. zaproponował odtworzenie koalicji POKO/KochamWłochy i wybór Michała W. na burmistrza Włoch. Jeśli plotka ta nie została wyssana z palca – a raczej nie została - to nieszczęsny Artur W. prawidłowo rozpoznaje źródło swoich kłopotów. „Kochający Włochy” mieli bardzo poważny powód do dyskretnego wsparcia działań CBA i pozbycia się Artura W. a powodem tym była umowa z ochockim PO o przywróceniu koalicji sprzed wyborów w roku 2018 i tym samym przywróceniu status quo ante przy podziale łupów.

Twierdza Warszawa
  1. Strona www.wlochy.waw.pl publikowana jest przez Klub Miłośników Włoch.
  2. Każdy może umieszczać na stronie www.wlochy.waw.pl swoje artykuły, jeśli tożsamość autora będzie znana administracji tej strony i jeśli autor nie narusza swoją publikacją obowiązującego prawa oraz dóbr osobistych innych osób.
  3. Publikacje naruszające obowiązujące prawo lub bezprawnie naruszające dobra osobiste innych osób będą usuwane bezzwłocznie po zawiadomieniu administratora tej strony na adres webmaster@wlochy.waw.pl lub telefonicznie pod numerem (22) 8628418.
  4. Ponadto administracja strony zastrzega sobie prawo do usunięcia każdej publikacji bez wyjaśnienia.
  5. Przez fakt publikacji na tej stronie autor wyraża zgodę na zrekompensowanie wszelkich skutków swojej publikacji wydawcy tej strony oraz zrzeka się majątkowych praw autorskich w zakresie obejmującym publikację na tej stronie.